Jak zwykle wstałem wcześnie rano. W sumie to wcale nie chciałem się budzić ale niestety było lato. Obudziło mnie gorąco buchające ze wszystkich stron. Wstałem i leniwie się przeciągnąłem, znowu kolejny piękny, upalny dzień. Przeciągnąłem się i usiadłem rozglądając się dookoła. Tu było naprawdę ładnie, aż żal mi było opuszczać moją jednodniową noclegownię. No ale cóż, jak się nie ma domu to się wędruje. Wstałem i niespiesznie ruszyłem przed siebie. " Gdzie dzisiaj?-zapytałem sam siebie " oczywiście doskonale znałem odpowiedź. A ona dumnie głosiła " przed siebie" . A więc ruszyłem. Dzień jak co dzień. Ptaszki świeciły, słoneczko śpiewało. A nie, trochę na odwrót, słonko świeciło, ptaszki śpiewały, a ja sobie dreptałem po leśnym poszyciu. Patrzyłem na otaczające mnie drzewa. Były piękne, zawsze mnie zachwycały. Miały w sobie sobie jakąś majestatyczną i wesołą za razem dzikość. Nieugięte, przetrwały nie jedną burzę i powoli pięły się ku górze rosnąc w potęgę. Delikatny powiew wiatru niósł ze sobą przepiękny zapach igliwia. Nagle poczułem też inny zapach, to było mięso, jakieś zarżnięte zwierze. Dopiero teraz dotarło do mnie jak bardzo byłem głodny. Zatrzymałem się i przez chwilę lokalizowałem źródło zapachu, po czym ruszyłem w jego kierunku. Na niewielkiej polance leżała jakaś niedojedzona sarna. Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie zauważyłem. Już prawie wychodziłem poza krąg drzew kiedy zobaczyłem jak do mojego niedoszłego śniadania podchodzi jakaś wadera. Zakląłem w duchu, jednak nie zrezygnowałem i zaszyłem się w krzakach. Patrzyłem na nią i czekałem kiedy sobie wreszcie pójdzie, na moje szczęście jeszcze mnie nie wyczuła. " ile można siedzieć przy jednej sarnie" przemknęło mi przez myśl. Nie wiem ile czekałem, ale zdecydowanie za długo. Położyłem głowę na łapach i zamknąłem oczy. Obudził mnie potworny ból w ogonie.
Natychmiast się zerwałem i obróciłem o 180 stopni. Zobaczyłem tą samą waderę.
-Nadepnęłaś mi na ogon- warknąłem wściekle.
-A ty wparowałeś do mojego domu- odpowiedziała równie wściekle.
Rozejrzałem się dookoła i niedaleko zobaczyłem jakąś jaskinię, zapewne jej. Spojrzałem na nią chłodno i opanowałem swój gniew.
-W takim razie bardzo przepraszam.
Odwróciłem się do niej i ruszyłem z zamiarem odejścia, lecz wtedy usłyszałem za sobą jej ostre wręcz rozkazujące słowa.
-Zaczekaj.
Dakota?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz