poniedziałek, 15 maja 2017

Od Nathair'a

Poruszając się po nieznanych terenach można było na dwa sposoby 1. poznawać piękno przyrody i powoli spacerować 2. utrzymywać równe tempo w biegu i po prostu się przemieszczać. Jako, że na pierwszym niezbyt mi zależało, okolica była nazbyt przesycona idealizmem. Aż nierealistyczna. Więc spokojnie obrawszy tempo, które mogłem utrzymać przez dłuższy czas po prostu biegłem w nieokreślonym kierunku. Czego szukałem? Jaki był mój cel? Właściwie nie miałem pojęcia. Chciałem po prostu znaleźć się jak najdalej od ostatnich wydarzeń. Jak najdalej od spojrzenia Matt'iego przepełnionego nienawiścią. Jak najdalej od widoku mojej byłej partnerki z nim. A więc uciekałem? Cóż niezupełnie, choć mogło tak to wyglądać. Tak naprawdę moja obecność tam wszystkim tylko przeszkadzała, więc najodpowiedzialniejsze było po prostu odejście, nie było innego wyboru. Może się jeszcze pojawić jedno pytanie : Jak długo już tak podróżuję? Godzinę? Dzień? Więcej? Cóż właściwie to nie miałem pojęcia, nie liczyłem. Ale raczej było to długo. Zdążyłem w tym czasie "przypadkiem" natrafić 3 razy znów na swoją byłą watahę. Za każdym razem, gdy się pojawiałem moje szczeniaki były o wiele większe niż dojrzalsze niż razem poprzednim. Musiało minąć zatem parę miesięcy odkąd zacząłem podróż. Była to niekończąca się droga, zmieniała się sceneria, zmieniała się zwierzyna, ale wciąż po prostu droga. Czasami robiłem sobie przerwę nad jakąś rzeką, albo po prostu traciłem cały dzień leżąc i myśląc, ale to też należało do rutyny. Nie mogłem jednak powiedzieć, że mnie to nudziło. Rutyna była dobra, żadnych nadzwyczajnych porywów. Żadnych większych problemów i dylematów. Spokój i porządek. To co jest najważniejsze w życiu.
Pokonywałem kolejne metry. Sekundy mijały. Minuty mijały. Jedna za drugą. W idealnej harmonii. Przebiegałem obok kolejne drzew porośniętych zielenią. Do mich uszy dochodziła zwykła melodia leśna : śpiew ptaków, chrzęst ściółki pod moimi łapami i mój przyśpieszony oddech. Było w tym coś przyjemnego, prostego i wystarczająco zajmującego by pozbawić mnie możliwości zastanawiania się nad rzeczami niepotrzebnymi. Biegłem przed siebie zajęty tylko i wyłącznie tym by utrzymać nadane tempo. Może dlatego właśnie dopiero po chwili zauważyłem, że sceneria się całkowicie zmieniła. Jeszcze przed chwilą jasne niebo zmieniło się w nocny pomrok. Pozbawiając mnie na chwilę możliwości dostrzeżenia czegokolwiek. Fauna ucichła. Zatrzymałem się nagle zgubiony, nie potrafiłem określić tego co się właśnie stało? Czyżbym aż tak pogrążył się w swojej rutynie, że nastała noc? Nie to nie było możliwe. Mój wzrok zaczął się przyzwyczajać do ciemności i dostrzegałem coraz więcej szczegółów. Wysokie drzewa wyrastające z ziemi, wilka podążającego w moją stronę, krzewy cierniste, sowę przelatującą.... Stop. Wilk? Tak. Szary wilk szedł w moją stronę, gdy zbliżył się na wystarczającą odległość dostrzegłem, że to raczej wadera. Jak mogłem wcześniej nie wyczuć, że znalazłem się na terenie zamieszkanym przez wilki? Powinienem był bardziej się skupić, teraz znajdowałem się w dość niewygodnej sytuacji. Co gorsza wilczyca się uśmiechnęła. Ten uśmiech mógł oznaczać wiele 1. po prostu była miła (co akurat od razu odrzuciłem 2. za drzewami kryły się kolejne wilki gotowe zacząć ze mną walkę 3. znalazłem się już w piekle co wyjaśniałoby zmianę scenerii 4. było jeszcze wiele opcji, którymi jednak nie chciałem zaprzątać sobie głowy.
- Tylko tędy przechodziłem - powiedziałem głosem spokojnym, nie miałem poznać powodu jej uśmiechu - Nie mam zamiaru zakłócać twoich terenów - dodałem. Nie chciałem niepotrzebnie tracić energii na tę waderę, ani wpędzić się w niepotrzebne kłopoty. Mądrzej byłoby rozwiązać to polubownie i na to miałem nadzieję, że waderą będzie wyrozumiała i da mi w spokoju odejść .

Dakota? Mówiłam, że nie potrafię zaczynać >.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony