- A więc- zacząłem opowiadać. W końcu jeśli ma dołączyć do watahy to lepiej, by wiedziała o niej chociaż trochę. Z resztą... sama poprosiła, co nieco mnie zdziwiło. Myślałem, że chce mnie zbyć i zostać sama - nasza wataha podzielona jest na dwa królestwa - Nocy i Dnia. Pierwszym włada Dakota, natomiast tym drugim Yennefer. Osobiście należę do Królestwa Dnia, teraz także się na nim znajdujemy. Twój wybór, gdzie pójdziesz. Nie byłem jeszcze na drugim i niewiele ci mogę o nim opowiedzieć oprócz tego, że mało co tam rośnie i jak na razie jest tam więcej wilków, niż tutaj. Natomiast Królestwo Dnia charakteryzuje się różnorodnością fauny oraz flory, jest tu na prawdę ładnie - skończyłem na tym swoją wypowiedź. Mógłbym powiedzieć jej oczywiście o wiele więcej, ale to już sama by odkryła. To, jak lekki wiatr rozwiewa sierść podczas biegu. Gdy zapach zwierzyny unosi się w powietrzu, a ty, zamiast zacząć polować zaczynasz cieszyć się tym, że jest tu tak wiele życia. Każda roślina, każde zwierzę, a nawet zwykły kamień - wszystko ma swoją historię, bez wyjątku. Dlaczego by jej nie poznać? Zbiegając wzdłuż zbocza, potknąć się i runąć na ziemię, rozwiewając wokół dmuchawce i obserwując, jak wiatr niesie je w dal, by dać szansę na rozwój tego małego świata. Obserwować, jak dwie wiewiórki kłócą się o orzecha na wysokim drzewie, zawzięcie skacząc z jednej gałęzi na drugą. Jak małe ptaki wyglądają z zaciekawieniem z gniazda, by w końcu samoistnie z niego wyfrunąć i polecieć lub spaść, nie mając już szans na dalszy żywot. Jak rwąca rzeka rozrzuca wokół swoje krople, które możesz aż poczuć na swoim ciele i się schłodzić. Jak rodzic lisiąt troskliwie namawia je do wyjścia z bezpiecznej nory, by po raz pierwszy poczuć się wolnym. Obserwować, jak życie toczy się wokół, nie zatrzymując się ani na moment.
Skręciłem w prawo, kończąc naszą wędrówkę do urwiska. Z zachwytem patrzyłem, jak czysto zielona trawa, zakłócana jasnym brązem nagiej, suchej ziemi, kończy się nagle, ustępując miejsca ziejącej przepaści. Szare, niemalże czarne pomieszane z brązem koloru rdzy skały o ostrych brzegach, obrośnięte grubą warstwą mchu, budowały dwa krańce ziemi, oddzielonej od siebie o jakieś czterdzieści metrów. Drzewa kończyły się tuż za naszymi plecami, po drugiej stronie zaczynały się niemalże od razu.Słychać było głośny szum wody, która stłoczyła się zapewne parędziesiąt lat temu na dnie urwiska, brnąc z ogromną szybkością przed siebie. Gałęzie, kamienie, a czasem nawet i ciała martwych zwierząt wypływały czasem na powierzchnie, niesione przez rwący nurt. Podszedłem do samego krańca miękkiej trawy, spoglądając prosto przed siebie. Widok ten znałem już bardzo dobrze, niemalże na pamięć. W powietrzu, ponad ostrymi czubkami iglastych drzew, unosił się klucz ptaków, skrzeczących głośno, lecz frunących dalej niestrudzenie. Bezchmurne niebo zapewniało ciepło, ogarniające mnie z każdej strony. Złociste promienie słoneczne muskały delikatnie wszystko wokół, rozświetlając powietrze swoim niezwykłym blaskiem. Pszczoła przeleciała bzycząc melodyjnie gdzieś w oddali.
< Yume? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz