Przyśpieszyłem kroku, chcąc sprawdzić, jak długo jeszcze zdoła utrzymać swoją postawę twardziela. Nawet zdołała ustabilizować swój oddech, ale wciąż wraz z wydechem słychać było cichy świst, jakby wypuszczała powietrze przez zęby. Przez moment nie działo się nic. Wydawało mi się, że zaraz przyśpieszy i do mnie dołączy lub też poprosi, bym zwolnił. Choć bardziej prawdopodobne było to, że wybierze tą pierwszą wersję. I tak też się stało, po niecałej minucie już truchtała obok mnie. Ciekawe, czy zachowuje się tak na co dzień. Może chce mi zaimponować? Albo pokazać że z nią nie ma żartów? Osobiście uważałem, że to byłoby bez sensu. Należy w razie zagrożenia utrzymywać się w czujności i być gotowym na wszystko, ale sprawiać zupełnie inne wrażenie. Jakby się bało, nie miało się sił, czy coś w tym stylu. To zmyli przeciwnika, który nie doceni tego wilka i przez to szanse na zwycięstwo będą dwa razy większe. Oczywiście dla tego, który by udawał. Bo przecież lepiej zgrywać słabeusza, niż stać się nim i paść martwym na ziemie. Ale z mojej stron nic jej nie grozi. Właściwie, to nie miałbym nic przeciwko, żeby została na dłużej, ale co innego pewnie powie przywódczyni. Jeśli to ona by ją spotkała, na bank miałaby przechlapane. Albo uciekać albo zostawać. Nie zdążyłem jeszcze poznać dobrze Yennefer, ale wydawało mi się, że nie potraktowała by jej przyjaźnie, gdyby odmówiła dołączenia do watahy lub powiedziała, że chce się rozejrzeć. Ale to także mógłby być blef lub zwyczajny charakter wadery, który wprowadza mnie w błąd.
- Już nie daleko - oświadczyłem. W zasadzie, to jakieś niecałe pięć minut, o ile uda nam się nie zwolnić. Gdzieś w oddali słychać było twarde uderzenia kopyt po kamienie - pewnie jakieś sarny biegły po twardej skale, która zdawała się nagle wyrastać spod ziemi. Gdy po raz pierwszy natknąłem się na ten kamień myślałem, że jeszcze przed chwilą go tam nie było. Prawda jest taka, że biegnąc przez liczne paprocie sztuką byłoby dostrzeżenie kamienia, który nagle się pojawia. Zwłaszcza, że spomiędzy jego popękać wygląda młoda, zielona trawa. Uwagę samicy zwrócił na moment ten sam dźwięk, który jeszcze przed chwilą zwrócił także i moją. Ale nie zastanawiała się długo nad tym, co zrobi. O ile w ogóle tak było. Truchtała dalej, unosząc się lekko nad miękkim gruntem. Tak, w tej okolicy każdy, nawet najlżejszy wilk się zapadał. resztą, nie tylko wilki tak miały.
- Oto i nasz potok - odparłem, czyniąc coś, co było z mojej strony lekkim usunięciem się na bok i daniem znać, żeby poszła pierwsza. Najwyraźniej to podłapała - zaraz po tym, jak się zatrzymałem, ona także zwolniła i poczłapała do rwącej wody. Niedawne opady sprawiły, że jej poziom nieznacznie się podniósł i sprawił, że stałą się nieco matowa. Ale nadal było widać dno i pływające nieco nad nim srebrne ryby. Ich łuski odbijały światło słoneczne, zresztą tak jak i pomarszczona tafla wody. Podszedłem również do szerokiej na jakiś metr, może mniej, rzeki i obserwowałem, jak wadera pije łapczywie wodę. Z początku nie zawracała sobie nawet mną głowy, ale w końcu zwolniła w swojej czynności i piła wolniej. Po jakimś czasie ( wow, na prawdę musiało chcieć się jej pić) wstała.
- Jestem Yume - przedstawiła się w końcu. Chociaż jej ton brzmiał oschle, mogłem uznać to za dobry znak. Po raz pierwszy powiedziała coś sama z siebie. I w dodatku nie było to pytanie, lecz zdradzenie swojej tożsamości. Byle nie fałszywej, wilcze imiona nie tak łatwo umykają z mojego umysłu.
< Yume? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz